Islandia - podróż przez góry oraz półwysep fok.


Obudziliśmy się na najpiękniejszym kempingu jaki tylko mogliśmy sobie wymarzyć. Poranne promienie słońca spływały po ośnieżonych, górskich szczytach. W dolinie poniżej osiadła chmura bądź unosiła się
tam jeszcze poranna mgła, a nad nami było już tylko czyste błękitne niebo. W tak niezwykłych okolicznościach przyrody okazało się, że miejsce naszego noclegu jest częścią ogromnego pola kempingowego oraz kompleksu terenów zielonych dla turystów. Czuliśmy się jak w jakimś amerykańskim filmie o skautach. Wokół skakały króliki, a jedyne co było słychać to delikatny szum wiatru i niezwykła, kojąca cisza. Kemping był bardzo dobrze przystosowany dla podróżnych. Tego ranka nie było ich tam akurat szczególnie wielu, jednak chyba wszyscy spędzali go na wspólnym śniadaniu
w głównym budynku kompleksu. Tradycyjnie trafiliśmy na dobrze wyposażoną kuchnię, a przytulną "stołówkę" wypełniały już głosy podróżnych z najróżniejszych stron świata. Po przygotowaniu sobie porządnego śniadania, kawy oraz tradycyjnego termosu "na drogę" pełnego herbaty dołączyliśmy do reszty biwakowiczów. Jak się wkrótce okazało były wśród nich również dwie młode autostopowiczki
z Polski, które postanowiły zabrać się z nami w dalszą trasę.
























Cel tego dnia nie był do końca sprecyzowany. Chcieliśmy wrócić na zachodnią stronę wyspy, tak, by ostatni nocleg spędzić w zasięgu maksymalnie 2 godzin jazdy od wypożyczalni samochodów gdzie mieliśmy się znaleźć przed 16:00 następnego dnia. Czekała nas więc długa podróż. Sporo czasu tego dnia spędziliśmy na poszukiwaniu fok. Czy foki potrafią się chować? Chyba nie. Czy trudno je znaleźć? Bardzo! Dotarliśmy do półwyspu, na którym znajduje się Hvammstangi (notabene ogłaszający się przy skręcie z głównej drogi jako "Focze Centrum Islandii") i ruszyliśmy wzdłuż jego wybrzeża. Zatrzymywaliśmy się kilka razy w miejscach oznaczonych jako punkty widokowe uporczywie wypatrując wylegujących się fok, ale niestety udało nam się dojrzeć tylko jednego zwierzaka siedzącego na skale. Tyle kilometrów wyboistą drogą na nic! Na szczęście udało się namówić wszystkich na podróż drugą stroną półwyspu, żeby obejrzeć sławną bazaltową skałę stojącą nad wodami zatoki. Gdy dojechaliśmy do Hvitserkur, okazało się że skała nie wyrasta z wody, za to pięknie prezentuje się na plaży podczas odpływu. Po drugiej stronie zatoczki czekali na nas zamaskowani komandosi, których tak ciężko było znaleźć wcześniej. Jednak nasze czujne oczy zdołały ich dostrzec. Komando foki. Jaka była nasza radość, że jednak się udało! Spędziliśmy tam sporo czasu spacerując, przyglądając się tym śmiesznym, niezdarnym na lądzie, a niezwykle zwinnym w wodzie zwierzakom oraz zbierając przeróżne skarby wyrzucone przez wodę. Majki koniecznie musi przywieźć sobie jakiś kamień albo muszelkę znad morza. Zatem znad oceanu przywiózł ich pełną kieszeń!


























Wspólnie zdecydowaliśmy, że spróbujemy dotrzeć na kemping w Reykjavíku. Znów zaczęło padać, więc pogoda uniemożliwiła nam spacery na kolejnych postojach i wieczorem na spokojnie dotarliśmy na miejski kemping na obrzeżach islandzkiej stolicy. To był zdecydowanie największy oraz najbardziej tłumny z kempingów na jakie udało nam się trafić. Swoimi rozmiarami oraz liczbą "mieszkańców" mógłby spokojnie konkurować z większością miasteczek jakie spotkaliśmy na swojej drodze okrążając wyspę Drogą Nr 1. Miejsce sprawiało wrażenie uczelnianego kampusu i w istocie było wypełnione dziesiątkami młodych ludzi (również studentów z programu Erasmus), krzątających się po całym obiekcie. Największy ruch panował w okolicy kuchni. Jednak nie powinno to nikogo dziwić gdyż można było by wejść do niej właściwie z pustymi rękami a wyjść najedzonym do syta. Ogromne półki wręcz uginały się od jedzenia pozostawionego tam przez opuszczających Islandię turystów. Również i my zostawiliśmy na półkach Fix'y Knorr'a w zamian za to częstując się... [nie pamiętamy czym :P]






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 slow moments , Blogger